czwartek, 19 kwietnia 2018

Where are you from?

Hebron
Już prawie dwa tygodnie minęły od mojego wyjazdu, ale czas na (przed)ostatnią, trzecią część. 
Zaczyna się w czwartek rano, kiedy to przybyłam przed 8 na dworzec autobusowy w Ejlacie, bo dokładnie o 8 powinien być mój autobus. Przeczekałam, aż 5 autobusów do Tel Avivu i 3 do Jerozolimy (jednocześnie) odjadą, ale nawet po nich mój autobus się nie pojawił. Wtedy dopiero sprawdziłam rozkład w telefonie - okazało się, że akurat tego dnia go nie ma. Wybierałam się do Beer Szewy, ok. 4,5 h jazdy. Na szczęście o 8.30 był inny autobus. Taki, w którym można rezerwować miejsca. Można też kupić bilet u kierowcy, ale to skutkuje tym, że na przykład można sobie potem jechać siedząc na ziemi (nie było aż tak źle, tylko trochę duszno).
Oliwki w Hebronie
Beer Szewa była tylko krótkim przystankiem w mojej podróży - miała być trochę dłuższym, ale znów zostałam zaskoczona przez brak autobusów, a poza tym bardzo spalone plecy skutecznie odebrały mi chęć chodzenia gdziekolwiek z plecakiem. Dlatego 2 godziny między autobusami spędziłam jedząc Nuggetsy w MC, a potem siedząc i rysując na dworcu. Dość istotnym dla dalszej części tego dnia faktem, jest to, że mój telefon był już bliski rozładowania, miałam ok. 20% baterii i brak możliwości doładowania go...
W momencie, w którym wsiadałam do autobusu, skończyła się strefa obowiązywania karty na autobusy (taka przedpłacona karta, którą można płacić za bilety; posiadanie jej jest o tyle fajne, że jak się ją doładowuje, to dostaje się 25% kasy do wykorzystania gratis, czyli jak wrzucam tam 100 szekli, to mogę wydać z niej 125), skończyła się strefa mówienia i pisania po hebrajsku (nie, żebym ja mówiła, ale przynajmniej znam litery), skończyła się też koszerna strefa.
Dojechałam do Palestyny. Konkretnie autobus zawiózł mnie do Kiryat Arba - to żydowska miejscowość, położona zaraz obok Hebronu, który był celem mojej podróży tego dnia. 
Hebron z góry
Przy wjazdach do większości miejscowości w tych okolicach są takie duże czerwone tablice, na których w trzech językach jest napisane, że to niezbyt bezpiecznie wjeżdżać tam, jeśli jesteś obywatelem Izraela. Dlatego zaraz po wyjściu za bramę Kiryat Arba spotkałam palestyńskich żołnierzy, którzy zapytali, skąd jestem (liczymy - 1 raz). Potem szukałam najkrótszej drogi do hostelu i trafiłam na inny posterunek, gdzie zapytali skąd jestem (2 raz). Tu zapytali także o paszport (liczymy - 1 raz). W końcu sobie poszłam inną drogą, gdzie trafiłam na kolejny posterunek, gdzie zapytali mnie skąd jestem (3 raz) i poprosili o paszport (2 raz). Trafiłam ostatecznie do niewielkiej, wydzielonej, żydowskiej części w Hebronie. Tej części, w której jest m.in. grób Abrahama i Sary, a także Izaaka, Rebeki, Jakuba i Lei. Przeszłam tamtędy w poszukiwaniu drogi do hostelu i trafiłam na żołnierzy, tym razem izraelskich (bo to żydowska część), którzy zapytali skąd jestem (4 raz). Droga z Kiryat Arba do tego miejsca zajęła mi może maksymalnie pół godziny. 
Wspomniałam o tym, że mój telefon był bliski rozładowania. Właśnie w tym miejscu postanowił umrzeć. Na szczęście mili panowie żołnierze pozwolili mi go naładować w swojej "budce". 
Potem wcale nie było dużo łatwiej. Miałam spalone plecy i bolało, jak miałam plecak. Byłam po kilku godzinach podróży. Nadal nie wiedziałam, gdzie dziś śpię...
Moi nowi kumple w Hebronie
Dostałam się na palestyńską stronę Hebronu, na Starym Mieście szukałam hostelu, próbowali mi pomagać różni ludzie, ale w końcu dopiero telefon do właściciela pomógł. 
Właściwie nie był to hostel, tylko pokój w prywatnym domu przygotowany dla turystów. 4 łóżka, łazienka wspólna z domem, generalnie ok. I tak byłam zbyt zmęczona, żeby robić cokolwiek.
W piątek chciałam zobaczyć tę Grotę Patriarchów, ale powiedzieli mi, że święto i nie wpuszczają. Prawdopodobnie nawet nie chodziło o szabat, tylko o zakończenie Pesach. No trudno, innym razem. Przeszłam się za to takim wyznaczonym szlakiem, który prowadzi przez różne ciekawe miejsca w żydowskiej części Hebronu - nawet bez plecaka, bo jakaś miła pani, z którą zamieniłam kilka słów, pozwoliła mi go zostawić u swojej córki w domu. 
Większość czasu w Hebronie spędziłam w żydowskiej, nie arabskiej części, dlatego przejście potem na drugą stronę w celu poszukiwania transportu było nieco trudne. Może to tylko moje wrażenie, ale wszelkie arabskie rejony (tu, w Izraelu) odbieram jako brudne, ciasne i głośne. Śmieci się walają, prawie nie ma chodników, ludzie krzyczą do siebie i na siebie... Taksówka do Betlejem jest tania - kosztuje 9 szekli. Jednak sama idea jest ciekawa. 
Jest postój taksówek, jest też parking podziemny, na który zaprowadził mnie pan ochroniarz i stamtąd miałam taksówkę - to znaczy takiego 9-osobowego busa. Jak przyszłam to było 2 chłopaków, którzy też chcieli jechać, więc czekaliśmy. Potem wyjechaliśmy na zewnątrz i trochę czekaliśmy. Potem objechaliśmy miasto i kierowca pytał ludzi, którzy wyglądali jakby chcieli jechać do Betlejem czy chcą - tak uzbierało się 7 pasażerów i pojechaliśmy. 
Grota Patriarchów z zewnątrz
W Betlejem byłam drugi raz, więc było jakoś przyjaźniej. Poza tym jest to miasto tak zadeptane przez europejskich i azjatyckich turystów, że też inaczej się je odbiera. Rozpoczęła się moja długa droga do hostelu - z górki, pod górkę... Google niestety mają nienajlepsze mapy na terenie Palestyny, dlatego najpierw trafiłam na płot, potem na posterunek żołnierzy (którzy poczęstowali mnie Spritem), a dopiero potem na dobrą drogę. 
No i dotarłam do hostelu, w piątek koło południa.
Miały być trzy części z wyjazdu, ale jednak będą cztery. Uznałam, że post i tak już jest za długi, a mam do opisania jeszcze całą wizytę w Betlejem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz