piątek, 14 września 2012

Więcej słuchaj niż mów

Dla niektórych zaczął się rok szkolny, ja niby mam jeszcze wakacje, a mój kalendarz się zapełnia. Planuję zaangażować się w tym roku w realizację kilku większych przedsięwzięć, co powoduje, że czasu na nudę jest mało, gdzieś będzie trzeba upchnąć studia, a do tego wszystkiego pracuję razem z innymi ludźmi. Z ludźmi z różnych środowisk, którzy mają różne podejścia. A dziś będzie o tym, czego najbardziej nie lubię. Co ciekawe zdarza mi się to tylko w jednym z tych wielu środowisk i to w tym, w którego najciężej mi zrezygnować, ze względu na pewne zobowiązania.
O co chodzi? O niesłuchanie. O to, że są osoby, którym można tłumaczyć swoje zdanie na trzy różne sposoby, a one nie próbują nawet udawać, że posłuchały któregokolwiek tłumaczenia. Rozumiem, że można się z kimś nie zgadzać, mieć odmienne zdanie i je przedstawiać. To przecież naturalne. Ale jeśli ktoś próbuje przedstawić swoje zdanie i jednocześnie wie, że w ogóle nie jest ono brane pod uwagę, to gdzie sens rozmowy? Po co pytać człowieka o zdanie, skoro i tak niezależnie od tego co powie, mamy gotową odpowiedź? To trochę tak, jakby iść np. na egzamin mając odpowiedzi na jakieś pytania i wpisać te odpowiedzi, nawet kiedy pytania będą zupełnie inne.
Może tylko ja tak mam i może to źle, ale kiedy widzę, że wyraźnie ktoś nie słucha co mam do powiedzenia choć powinien (np. sam pytał...), to mnie zaczyna jakby mniej obchodzić jego zdanie. Nie to, że nie słucham. Nie odebrałabym sobie przyjemności znajdowania niespójności w wypowiedzi (co często zdarza się ludziom, którzy nie słuchają - mylą się we własnych "zeznaniach"). Ale dlaczego miałabym słuchać człowieka, który nie słucha mnie? Czy rozmowa nie polega na tym, że ludzie słuchają się nawzajem i odnoszą się do swoich wypowiedzi? Oczywiście nie do jednego, pojedynczego, źle użytego słowa czy wyrażenia, w ogóle zmieniając temat i pokazując postawę "Jak w ogóle możesz tak myśleć", kiedy tak naprawdę biedny człowieczek wcale tak nie myśli, tylko nie wiedział jakiego słowa użyć, użył trochę nieodpowiedniego i został źle zrozumiany. No i po co wtedy spytać, co miał na myśli, przecież lepiej się przyczepić.
Niestety, świat pełen jest ludzi, którym chyba wydaje się, że są najmądrzejsi i ujmą na honorze byłoby posłuchać kogoś, kto śmie twierdzić inaczej. Na szczęście jest też mnóstwo ludzi, którzy potrafią posłuchać, okazać zainteresowanie, dopytać się, jeśli nie są pewni, czy dobrze zrozumieli rozmówcę. Warto słuchać. Może czyjeś słowa nie zmienią od razu całego naszego światopoglądu, ale dadzą nam np. obraz tego, jak inni widzą pewne sprawy. Może inaczej niż my?

wtorek, 4 września 2012

Z wizytą u Hitlera

Udało mi się w te wakacje pojechać na jeden nieharcerski wyjazd. W harcerskim towarzystwie, ale bez munduru, a nawet jak się w pewnym momencie okazało, to bez czegokolwiek poświadczającego, że jesteśmy harcerzami ;)
Podczas obozu jak byliśmy na Wilczym Szańcu, chodziliśmy z Adamem (gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości - mój przyboczny) "zajarani jak głupi". Jak dowiedzieliśmy się jeszcze o Mamerkach i o śluzie, która tam jest to w ogóle wiedzieliśmy - trzeba tam wrócić. I się udało.
Wybraliśmy sobie pociąg w środę o 4.28 z Gdyni. Jako że na tą godzinę nie da się wyspać, wsiedliśmy do tzw. kanarówy albo melanżowni, w każdym razie ten przedział jak w SKM na końcu wagonu. Mieliśmy bilety z miejscami do leżenia, karimatki na glebę, śpiworki i kima. Obudził nas dopiero kierownik pociągu trochę przed Iławą i powiedział, że musimy sobie pójść, bo pociąg będzie jechał w drugą stronę i tu będzie przedział służbowy. No nic, spanie się skończyło. Potem przesiadka i próba nieprzespania Kętrzyna. Udało się. Wysiedliśmy na jakoś tak dziwnie znajomej stacji (spędziliśmy tam podczas obozu ok. 1,5h czekając na pociąg) i skierowaliśmy się na szybkie zakupy do Biedry. Zjedliśmy śniadanie w postaci jogurt+musli na przystanku autobusowym, po czym ruszyliśmy w drogę. W tą dobrze nam znaną część trasy, więc wiedzieliśmy gdzie chcemy spać - chwilę przed Wilczym Szańcem, na polu namiotowym niedaleko dworku. Chcieliśmy jeszcze tego dnia połazić po bunkrach, ale jakoś tak wyszło, że zrobiliśmy obiad (makaron z serkiem topionym - pycha!) i o 16 poszliśmy spać. Zanim zasnęliśmy usłyszałam "Jo, pewnie się obudzę w nocy i nie będzie mi się chciało spać". Oczywiście tak właśnie się stało. Obudziliśmy się w nocy, zamieniliśmy się miejscami i poszliśmy spać dalej.
Ostatecznie podnieśliśmy się koło 10. Śniadanko i na bunkry. Nasz główny cel przyjechania tam ponownie został osiągnięty - wysoka ściana bunkru, a na niej drabinka. No przecież drabinka jest po to, żeby na nią wejść. U góry kompletnie nic wartościowego nie było, ale liczy się sam fakt wejścia na górę. Potem popatrzyliśmy jeszcze na inne bunkry i poszliśmy dalej. Jedliśmy lody na przystanku, odwiedziliśmy ambonę, jedliśmy jabłka, łaziliśmy przez pole, jedliśmy jabłka, poszliśmy szlakiem nie w tą stronę co trzeba, jedliśmy jabłka, robiliśmy zakupy w sklepie 3 razy, bo ciągle coś nam się przypominało, żarliśmy czipsy, jedliśmy jabłka i w końcu postanowiliśmy złapać stopa. Zatrzymała się ekipa złożona z dwóch trochę odpicowanych lasek, kolesia i pieska. Bardzo fajni ludzie. Nie było im po drodze nas odwieźć, ale ostatecznie podwieźli nas pod same Mamerki na pole namiotowe. Zaczynał się już wieczór, a my byliśmy po całym dniu łażenia, więc poszliśmy dość szybko spać. Rano dogadaliśmy się z właścicielem pola, powiedział nam gdzie najlepiej iść, pozwolił zostawić plecaki i poszliśmy. Najpierw trafiliśmy na śluzę. Niestety nie tak szybko, jak się o tym pisze. Na początku szliśmy, znaleźliśmy tablicę z mapką i informacjami, które rozwiązały jedną z naszych zagadek - do kiedy były używane te tory z Kętrzyna do Węgorzewa. Już wiemy, że do 1992r. Potem szliśmy, szliśmy, minęliśmy tamę, poniemiecki jaz, i nagle kanał się skończył i znaleźliśmy śluzę. Jest ogromna. Nie spodziewaliśmy się, że aż tak. Na prawdę wielka. Chcieliśmy wejść do środka ale wystraszyły nas przeraźliwe dźwięki wydawane przez nietoperze (brzmiały co najmniej jak stado niedźwiedzi i dawno nie uciekaliśmy tak szybko). Popatrzyliśmy, popatrzyliśmy, poszliśmy na drugą, mniejszą i bardziej niedokończoną śluzę po drodze jedząc jabłka i czas nam był wracać, żeby obejść jeszcze Mamerki. Chcieliśmy złapać stopa, nie wyszło. Za to wbiliśmy się pewnemu panu na podwórko z pytaniem o drogę i o to, czy poczęstuje nas wodą. A potem przeszliśmy przez most, gdzie stał zakaz ruchu, ale "wszyscy tamtędy jeżdżą". Znów trafiliśmy na sklep, na lody i czipsy. Potem już same Mamerki - kilka bunkrów, właściwie niby nic, a jednak trochę robią wrażenie... Między dwoma z nich jest podziemny tunel. Zajrzeliśmy, ale po przygodzie z nietoperzami stwierdziliśmy, że nie, no nie idziemy. Ale kręcimy się gdzieś tam w pobliżu, patrzymy, a z tunelu wyszli ładni chłopcy w sweterkach i białych bucikach. Nastąpiło typowo polskie "Oni przeszli, a my nie przejdziemy?". Przeszliśmy. Wcale nie było strasznie.
Potem siedzieliśmy jeszcze chwilę na polu namiotowym i śmialiśmy się jak ludzie próbowali wychodzić z portu. Mieliśmy złapać jachtostopa, ale nie wyszło. Może to i dobrze, bo jak tak patrzyliśmy na niektórych to balibyśmy się z nimi wsiąść. Za to szybko złapaliśmy normalnego stopa do Węgorzewa.
W Węgorzewie odnaleźliśmy port ZHP. Nie wiedzieliśmy, że ZHP ma tak duży port. Spotkaliśmy tam człowieka o humorze i poziomie szydery bardzo zbliżonym do pewnego znanego nam gdańskiego instruktora, na szczęście pozwolił nam rozbić namiot za free. Zrobiliśmy krótki spacer po Węgorzewie i poszliśmy spać.
Rano już tylko Biedra, śniadanie na przystanku w postaci jogurtu z musli, PKS do Giżycka, tam dla odmiany Lidl. A potem siedzieliśmy na dworcu, patrzyliśmy i śmialiśmy się, kiedy cały peron ludzi ładował się do jednego, biednego pociągu relacji Gdynia - Katowice przez Białystok. Wszyscy się zmieścili. Potem przyjechał nasz pociąg, pierwszy z czterech. Tylko w tym siedzieliśmy na normalnych siedzeniach, bo nie było kanarówy. W końcu po 3 przesiadkach i ponad 6 godzinach jazdy dotarliśmy do Gdyni.
I dopiero potem uświadomiłam, że to właśnie był jedyny nieharcerski wyjazd w te wakacje. Niezaplanowany, spontaniczny i w miejscu, w którym coś na prawdę można zobaczyć. Jak ktoś będzie miał okazję kiedyś być w okolicach, to na prawdę polecam.