poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Agregat prądotwórczy

Wakacje zbliżają się ku końcowi. Przynajmniej dla niektórych. Ja jestem szczęśliwcem posiadającym wizję jeszcze miesiąca wakacji. Co prawda już raczej nie wyjezdnych, bo zbiórka co tydzień, bo zajęte weekendy.
Poprzedni miesiąc siedziałam w lesie. Najpierw Wenecja. Kurs na Młodszego Instruktora Żeglarstwa. Pływanie przed południem, po południu i czasem wieczorem. Kurs zdany, choć okazało się, że nie umiem robić zwrotu przez rufę. Ale co tam egzamin. Śmieszniej było wcześniej. Połamałam rumpel na Radości. Znaczy się sam się złamał, ja tylko chciałam gwałtownie skręcić. Zresztą potem Radości udało się zgubić ster w czeluściach Rudej Wody. Ale zanim to się stało, wygrałam na niej regaty MIŻ-ów. A jak już mówimy o Radości, to zdarza jej się tonąć. Sportowa omega, wydawałoby się idealna do wywrotek, ale niestety, co którąś wywrotkę zalewają jej się komory i nad wodę wystaje kawałek dziobu. Dwa razy ratowaliśmy ją z tego stanu. Raz przewróciliśmy Wiedźminkę, w ekipie przyszłych MIŻ-ów. Niekontrolowanie. Najśmieszniejsze było to, że w pierwszym momencie byłam mokra tylko po kolana, niestety potem trzeba było wejść całkiem do wody. Jeśli ktoś nigdy nie ściągał w wodzie butów i emek - polecam. Wanty wypadające z salingów można pominąć. Żaden maszt przez to nie spadł. Podwójna wywrotka - najpierw Akara, 2 minuty później Napoleon. Wszystkie silniki do pomocy. Najpierw Akara, po drodze ściąganie łódek (w tym dwóch DZ) z krzaków, potem Napoleon w towarzystwie motopompy na przeciwległym brzegu. Straty - ster od Akary, miecz od Napoleona. Dzień egzaminu - Rozpacz tonie w porcie. Żadnego z MIŻ-y nie interesował egzamin, przecież trzeba ratować łódkę! Ostatecznie się udało, choć w międzyczasie były różne teorie na temat ilości suwów motopompy. Jednak jest czterosuwem, więc nie potrzebny był ten olej, który wlaliśmy do benzyny. Jak już przy benzynie jesteśmy... Nocne eskapady na silniku, raz po rejs łódzkich harcerzy, przemoczonych całkowicie, drugi raz żeby ratować nasz rejs, a głównie jego morale. Na żadnej z tych eskapad (niestety) mnie nie było. Ale i tak oswoiłam się z silnikiem. Holowałam DZ-ty na wstecznym. Ale łatwiej mi szarpnąć szarpankę lewą ręką, mimo że jestem praworęczna, co nadal mnie dziwi.
Po co ja to wszystko pisze? I tak większość z Was nie wie, czym jest Radość, Napoleon, Akara, Wiedźminka, Rozpacz... A dla nas to właśnie było życie przez 3 tygodnie. Pływanie, ratowanie ludzi, sprzętu, wykłady, niektóre piekielnie nudne, ciastka na każdych zajęciach i cukierki-gumy rozpuszczalne, których zjadaliśmy kilogramy, na koniec składanie portu... I już. Koniec.
Z Wenecji na moment wróciłam do domu. O 3 w nocy wyjechaliśmy z bazy, o 5 byliśmy w Gdańsku. Koło 12 wróciłam do domu, następnego dnia o 10 byłam już w Gdańsku.
Potem Stężyca. Białorusini. Na miejscu okazało się, że mam być komendantką jednego z trzech obozów. Ok. Na początku było źle. Nie chciałam tam być. Reszta kadry dziwna (ze Stolycy, to czego można się było spodziewać ;) ), jakoś nie bardzo mogliśmy się dogadać. Potem już lepiej, już jakoś inaczej, już dało się na luzie pogadać. Tak czy inaczej - Białorusini super, opiekunki i opiekunowie też, miałam trochę okazji z nimi porozmawiać i o języku, i o tym jak to jest na Białorusi... Nauczyliśmy się kadrą piosenki - тры чарапахи, siedząc do późna w nocy z tekstem i youtubem. Żyliśmy o godzinę do przodu. Ostatniego dnia wstaliśmy o 5 naszego czasu, żeby odprawić Białorusinów do domu. Składaliśmy namioty w świetle gwiazd. Co tu jeszcze mówić - muszę pojechać na Białoruś i tyle.
Później spędziłam 24 godziny w Czernicy. Wystarczyło. Chyba nie chcę o tym mówić zbyt wiele. Zachód słońca niesamowity, jak zawsze.Ale super spało się na siatce rozwieszonej w porcie.
Skąd tytuł posta? Przez ostatni miesiąc agregat towarzyszył mi codziennie. Obie bazy - i Wenecja, i Stężyca - zasilane były prądem z agregatu. Można się przyzwyczaić do tego szumu. W domu jest jakoś cicho. Zauważyłam to w nocy między Wenecją a Stężycą. Nic nie wiało, fały nie obijały się o maszty. Dziwnie.
To tyle jeśli chodzi o dotychczasowe moje wakacje. Jutro parę rzeczy do załatwienia, pojutrze o 4.30 (nie wiem kto wymyślił taką nieludzką godzinę) pociąg Gdynia - Kętrzyn. Potem na autonogach Kętrzyn - Węgorzewo przez Gierłoż i Mamerki. I w między czasie pisanie planu pracy drużyny. To będzie naprawdę megasuperhiperplan.