czwartek, 28 czerwca 2018

Toda!

Prezent od pracownic z Vered - Chanukija. Teraz muszę się
nauczyć błogosławieństwa przy rozpalaniu świeczek... :)
Stało się. Minęły 224 dni, został już tylko jeden. Mniej niż 24h do odlotu. Nawet prawie byłam spakowana, ale okazało się, że jestem na granicy tych 20 kg, które mogę zabrać, więc chyba muszę zweryfikować zawartość plecaka... 
To dziwne uczucie tak wyjeżdżać. Przeżywam to już co najmniej od 18 dni, jak zaczęłam odliczanie na facebooku, ale potem przez chwilę o nim zapomniałam, bo było mi lepiej i nie było filmików z liczbami, no ale nagle się okazało, że to ostatni tydzień. 
Ten tydzień był już czasem pożegnań - w poniedziałek pożegnalne "party'' z ekipą z fizjoterapii, w środę z pracownicami z Vered, w którym spędzałam większość mojego wolontariackiego czasu, dziś żegnałam się z prawie każdym, kogo spotkałam, jeszcze jutro będę się żegnać z podopiecznymi. Dużo żegnania się, bardzo dużo miłych słów. Bardzo dużo "może jednak zostaniesz?". Bardzo dużo podziękowań. I trochę łez, bo jak tu wyjeżdżać z tak niesamowitego miejsca? 
(Właśnie się popłakałam, jakiś trzeci albo czwarty raz dziś...)
Dziś było takie dość szczególne - ostatni dzień mojej pracy, właściwie i tak nie pełny, bo od obiadu zrobiłam sobie wolne. Właściwie w dużej mierze dlatego, że ryczałam prawie godzinę - zaczęło się, jak uświadomiłam sobie, że po raz ostatni siedzę na ławce z Nawą i Eti (podopieczne ośrodka), puszczam piosenki z youtube* i "tańczymy". Uświadomiłam sobie, że już nie pójdę z żadną z nich na spacer. Już nie będę siedzieć rano z Eti zanim zaśnie po lekach. Już nie będę karmić Lei i Ilany. Już nie będę odprowadzać Judit do "pracy". Już nie będę pić rano kawy i zagryzać herbatnikami. Już nie będę... Właśnie, już mnie tu nie będzie. 
I to wszystko jest takie dziwne, bo z jednej strony chcę wrócić, bo przecież przyjaciele, rodzina, plany na studia, które mnie jarają i pracę, która też mnie jara. A z drugiej strony teraz mam przyjaciół też tutaj. Mam tu prawie-pracę (prawie, bo jednak to "pocket money" to mało ma wspólnego z prawdziwym "money"... A Bambę za coś trzeba kupować), mam gdzie mieszkać, co jeść, mogę pojechać nad ciepłe morze, mogę pojechać do Jerozolimy na jeden dzień. Mogłabym też imprezować w Tel Avivie, gdybym lubiła imprezować. 
Te 7 miesięcy to jednocześnie dużo i mało. Dużo, bo jednak zdążyłam zobaczyć ogromną część Izraela, byłam w wielu miejscach, poznałam mnóstwo ludzi, dużo robiłam tu w ośrodku, ale też (pewnie dla niektórych moich znajomych i przyjaciół) - długo mnie nie było na miejscu (znaczy w Trójmieście). Mało głównie ze względu na relacje tutaj. Zanim jakoś się nawiązały i ożyły to minęło trochę czasu. No bo najpierw przyjechałam, byłam obca, prawie nie rozumiałam, co się do mnie mówi (mało kto tu mówi po angielsku, jak już pisałam na początku pobytu, a moje rozumienie hebrajskiego przez te 7 miesięcy na prawdę poszło w górę), potem już było wiadomo, że tu jestem, że się mijamy codziennie w pracy i mówimy sobie "Dzień dobry" i "מה נישמה?" (jak się masz?"), potem gdzieś tam parę słów w pracy albo pomiędzy pracą i okazuje się, że mnóstwo tutaj bardzo wartościowych ludzi, z którymi chciałoby się rozmawiać i rozmawiać, ale przychodzi koniec czerwca i trzeba jechać do domu. Całe szczęście, że jest internet, że mamy facebooki i whatsappy, może uda się jakoś te relacje podtrzymać. Mało czasu też na język - nie ukrywajmy, że nie siedziałam nad nauką jakoś intensywnie, tylko trochę (umiem np. odmieniać większość czasowników w czasie teraźniejszym), ale miałam go dookoła cały czas i od jakiegoś czasu nawet trochę rozumiem i umiem się wypowiedzieć całym zdaniem po hebrajsku - owszem, może nie zawsze poprawnie, poza tym znam mało słów, a jeszcze poza tym ciągle zapominam o męskich formach, bo więcej używam żeńskich... Po powrocie na pewno będę się dalej uczyć. Mój mały, ukryty (już nie) cel to podczas następnego pobytu w Izraelu móc już w większości codziennych sytuacji porozmawiać po hebrajsku. Nie mówię tu o niczym skomplikowanym, bo są tematy, o których trudno się mówi nawet po angielsku, bo żaden z rozmówców nie zna specjalistycznego słownictwa (na przykład takiego dotyczącego religii).
Mam jeszcze zaległości w postach o moich przygodach tutaj, więc jeszcze będą. Ale ten post musiał być dziś. Musiał.
No i jedno jest pewne - ja tu jeszcze wrócę!





* np. to https://www.youtube.com/watch?v=h0SuqxOe1Bs, świetnie pasuje do Nawy - bardzo lubi muzykę i zawsze "tańczy" - jak siedzi, to samymi rękoma, ale jak stoi to się tak śmiesznie kiwa na boki. Dlaczego pasuje? Bo tytuł, "rak roca lirkod" oznacza "(Ona) chce tylko tańczyć" :)

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Czego nie powie Ci zwykły turysta o Izraelu, bo nawet tego nie zauważy?

Siedzę tu już prawie 7 miesięcy, to mam jakieś spostrzeżenia. Niektóre są zupełnie luźne, nieistotne. Niektóre mogą być ciekawe. Postanowiłam się więc podzielić wszystkimi na raz ;) Każde z nich pojedynczo będzie za krótkie na jeden wpis, więc postanowiłam zrobić taki zbiorczy. Pojawią się tu także rzeczy, o których już pisałam na fejsbukach, ale tam wszystko ginie, a tu będzie w jednym miejscu.

***

Poczyniłam pewną obserwację, różnicę między nauką angielskiego u nas a w Izraelu.
U nas, generalnie, ludzie dość słabo mówią, ale piszą raczej bez błędów ortograficznych. W Izraelu mówią płynnie i w miarę poprawnie, za to piszą tak, że czasem trzeba przeczytać na głos, żeby fonetycznie załapać, co autor miał na myśli...
Nie oceniam, co jest lepsze, trudno powiedzieć...

***

Większość samochodów w Izraelu jest biała, srebrna albo czarna. Zdarzają się też dość często takie błękitne, ale na pograniczu z szarością. Inno-kolorowe samochody są bardzo rzadkie. Są, ale mało.

***

Ludzie tutaj bardzo dużo gadają przez telefon. Nie z interesami, tylko czasem dzwonią zapytać o jakąś pierdołę i przez połowę czasu się witają różnymi wersjami "jak się masz", "jak leci" itp. Każdy też ma tutaj WhatsApp-a, łącznie ze wszystkimi babkami po 50, 60 lat. I wysyłają sobie zdjęcia i filmiki.

***

W większości toalet publicznych (na dworcach, w centrach handlowych itp.) drzwi do kabiny otwierają się do środka. Czasem, jak kabina jest mała, a do tego ma się torbę albo plecak, to trudno się z tym ogarnąć.

***

W Izraelu nie ma zbyt wiele "nielegalnego" grafitti na ścianach i murach, w każdym razie jest go mniej niż u nas. I zwykle jest to "נ נה נהמ נהמן מאומן", jeszcze z nikudem, czyli kropkami i kreskami pod literami, które oznaczają samogłoski. Czyta się to "Na Nach Nachma Nachman Meuman" i jest to piosenka i formuła kabalistyczna, nawiązująca do Rabbiego Nachmana z Bracławia, który jest założycielem chasydzkiego ruchu, zwanego teraz kolokwialnie "Na Nachs".

***

Są takie chrupki (najlepsze na świecie) - Bamba. "Podstawowa" wersja jest orzechowa. Ale jest też wersja z czekoladą w środku (podobno nadal orzechowe) - dla mnie myśl, że miałabym to jeść jest absolutnie odrzucająca, ale poznałam ciekawą historię powstania tych chrupek.
W Izraelu jest obowiązkowa służba wojskowa. Do wojska idzie każdy, niezależnie od płci, po skończeniu szkoły, czyli w wieku mniej więcej 19 lat. Służba trwa (słyszałam różne wersje), ale gdzieś tam w okolicy 2-3 lat. Żołnierze robią różne rzeczy, niektórzy chodzą z bronią, niektórzy są kierowcami, co tam potrzeba. Generalnie z reguły przez cały tydzień siedzą w "koszarach" i ewentualnie na weekend przyjeżdżają do domu. Podobno właśnie w armii ludzie zaczęli jeść Bambę z czekoladą - takim kremem czekoladowym, izraelską wersją Nutelli.
Ale nie najciekawsze jest to, że tak jedli, tylko to, że firma, która robi te chrupki, wiedząc, że tak robią, zapytała ludzi (nie wiem, jak dokładnie to było rozwiązane, podobno w kilku gazetach było jakieś info i jakoś można się było wypowiedzieć), czy chcieliby, żeby wypuścili Bambę od razu z czekoladą w środku. Pomysł złapał i puścili pierwszą partię. Potem na chwilę wstrzymali produkcję, ale ludzie najwyraźniej pytali, bo Bamba z czekoladą nadal istnieje.

***

Światła na skrzyżowaniach są prawie takie jak u nas. Z tym wyjątkiem, że to dla samochodów zielone światło "miga" przed zmianą (potem jest normalnie żółte i czerwone), a dla ludzi jest zielone, a potem nagle czerwone. To jest na prawdę słabe, kiedy robisz dwa kroki na ulicy i już masz czerwone... 

***

W Izraelu (no i oczywiści w Palestynie) żyją też Arabowie, którzy, jak łatwo się domyślić, mówią i piszą po arabsku. Ale za to nie używają cyfr nazywanych przez nas arabskimi (czyli tych: 1, 2, 3...). Te, których my używamy to europeizowane cyfry przywiezione z Indii przez Arabów, stąd ich nazwa.
O ile po arabsku (tak samo jak po hebrajsku) pisze się od prawej do lewej, to cyfry w liczbie zapisuje się od lewej do prawej (czyli tak jak u nas i jednocześnie odwrotnie niż cały tekst).
To co powyżej napisałam o liczbach, możecie przeczytać na wikipedii. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała - a jak piszecie tak od prawej, a liczby na odwrót, to w jakiej kolejności piszecie cyfry? Od końca, czy po prostu zostawiacie miejsce i od lewej?
Otóż to jest tak - jak liczba jest krótka, czyli ma na przykład dwie cyfry, to łatwo ją zapisać "od tyłu" czyli piszemy sobie tekst, tekst, tekst od prawej i chcemy zapisać 27, to piszemy dalej od prawej i najpierw 7, potem 2. A jak liczba jest dłuższa, to się po prostu robi tyle przerwy, ile na nią potrzeba i pisze się ją od lewej do prawej.

***

No i to by było na razie na tyle.