niedziela, 10 grudnia 2017

Wieża Babel

Dziś chyba nie będę długo pisać. Nie wiele mam do napisania, bo kolejny weekend spędziłam w okolicy ośrodka. Miałam jechać do Jerozolimy i Betlejem, ale ze względów bezpieczeństwa nie był to najlepszy pomysł... 
Jestem w Izraelu już ponad 3 tygodnie. Sporo ludzi do mnie pisze i poza pytaniem, co tu robię, pyta - jak Ty się tu dogadujesz?
Zaczęło się od angielskiego - zanim jeszcze tu przyjechałam, pisałam z koordynatorką po angielsku. Najzabawniejsze były błędy "fonetyczne", tzn. jak dostawałam wiadomości, w których zamiast week było weak, albo zamiast will było well. Pierwsze dwa rzeczywiście brzmią tak samo, drugie nie do końca, ale przecież angielskie "e" w alfabecie to "i" (ej, bi, si, di, i, ef, dżi...), więc wszystko jedno. 
Po przyjeździe na miejsce okazało się, że nie jest już tak kolorowo, bo w ośrodku mało kto mówi dobrze po angielsku... Obowiązującym tu językiem, w którym mówią wszyscy, jest hebrajski. Ale dla większości tu zatrudnionych nie jest to jedyny znany język. Problem w tym, że ten drugi (trzeci, czwarty) to nadal nie jest angielski...
Hassida, moja koreańska współwolontariuszka, po angielsku mówi raczej słabo. Rozumie wszystko, co mówię i mam też wrażenie, że mówi lepiej niż na samym początku mojego pobytu. Nie rozstajemy się jednak z Tłumaczem Google, który pomaga w tych trudniejszych kwestiach. Hassida zna już trochę hebrajski, przynajmniej rozumie mniej więcej, co się do niej mówi. Bardziej w kwestii "umiejętności" językowych i odwagi podziwiam Jimi, nową wolontariuszkę z Korei (przyjechała tydzień temu), która hebrajsku nie rozumie ani słowa, a po angielsku trochę lepiej rozumie, ale nie wiele mówi. W ogóle to bardzo miła i fajna dziewczyna, chociaż na pewno byłoby jej milion razy trudniej, gdyby nie to, że Hassida tłumaczy jej po koreańsku, co i jak. 
W pierwszym tygodniu pobytu tutaj nauczyłam się kilku hebrajskich zwrotów, takich jak boker tow (dzień dobry, w znaczeniu bardziej "dobrego poranka"), ma nishma (jak się masz?), beseder (dobrze, taki odpowiednik angielskiego how are you? fine.) i, oczywiście, hadaszia (nowa) Teraz znam jeszcze kilka słów więcej ;) Ale na początku wiedziałam tylko tyle, że jak w wypowiedzi słyszę Polin (Polska), to mówią coś o mnie. I jak ktoś zadaje pytanie kończące się na iwrit (hebrajski) to prawdopodobnie pyta o to, czy mówię po hebrajsku. Nie wiem, jaki jest początek tego pytania. 
Zastanawiałam się też nad tym, jak Hassida radziła sobie tutaj zanim poznała hebrajski. Przypuszczam, że na (jej) początku też był tu jakiś inny wolontariusz, który był dłużej. Ja "wygrałam życie" czymś innym.
Rosyjskim. Pracuje tu całe mnóstwo osób, które mówią po rosyjsku. Celowo nie piszę, że Rosjan, bo chyba nie spotkałam żadnego, sami Ukraińcy i Białorusini. Jeśli chodzi o mówienie po rosyjsku, to umiem powiedzieć priviet, haraszo, spasiba i nie znaju. No i, że nie umiem mówić po rosyjsku, ale rozumiem. No i kilka innych słów, ale mało. Najcenniejsze jest to, że rozumiem i mogę się dogadać z ludźmi. Szczególnie, że większość z nich rozumie, jak mówię do nich po angielsku, tylko oni z angielskim, jak ja z rosyjskim - rozumieją, ale nie mówią. I tak sobie gadamy, oni po rosyjsku, ja po angielsku. Gorzej jak ktoś próbuje do mnie po ukraińsku - niby bardziej podobny do polskiego, ale przy dłuższej wypowiedzi nie ogarniam i wolę jednak rosyjski.
To jeszcze nie koniec "wieży Babel" - są tu oczywiście też muzułmanie, którzy mówią po arabsku. Większość mówi też po hebrajsku, ale dla mnie to żadna różnica. W każdym razie często ci od arabskiego ze sobą mówią po arabsku, ci od rosyjskiego po rosyjsku, a wszyscy jeszcze po hebrajsku.
Żeby było zabawniej (hehe) każdy ma inny alfabet. Hebrajski, arabski, rosyjski (cyrylica), koreański, polski, angielski. No, polski i angielski to prawie ten sam, tylko kilka znaków różnicy. Cyrylicę znam, ale widziałam tylko kilka razy gdzieś na mieście. Hebrajski w miarę ogarniam, ale czytanie jest trudne, bo nie mają samogłosek. Ogarniam jednak co jest napisane na autobusie, tzn. wiem, dokąd jedzie i czy to jest ta miejscowość, którą chcę. Z arabskiego alfabetu znam jedną literę - t - bo wygląda jak uśmieszek (‏ت‎).
Trochę się bałam, jak to będzie z tymi językami - czy zapomnę polskiego? czy będzie mi się samo w mózgu przełączać na odpowiedni język? A co, jak będę ciągle zapominać słów (nie tylko w angielskim, ale potem w polskim)?
Wygląda na to, że jednak dalej po polsku piszę poprawnie, chociaż czasem mi się zdaje, że jak piszę do kogoś na facebooku, to w niektórych zdaniach coś mi nie gra ze składnią. Nie potrzebuję jakiegoś specjalnego "kliknięcia" w mózgu, żeby mówić po angielsku, czy rozumieć po rosyjsku (zwykle jednocześnie). Myślę w większość ciągle po polsku, chociaż czasem angielski też się wciska. Ale jakoś tak wszystko przechodzi przez mózg naturalnie - jak mam mówić po angielsku, to mówię po angielsku, jak mam słuchać po rosyjsku, to rozumiem po rosyjsku.
Są słowa, których nie znam w obcych językach, ale od czego jest Tłumacz Google.


Jednak się trochę rozpisałam. Za to nie będzie dziś zdjęć, bo nie mam za bardzo pasujących i nie chce mi się nic szukać. Dorzucę za to link do jutuba, do piosenki z musicalu Metro: https://www.youtube.com/watch?v=mmM-Hewz1LE (ta piosenka ma też wersję, w której jest cała po polsku, ale specjalnie wrzucam tę w trzech wersjach).

piątek, 1 grudnia 2017

Wanna wake up in Jerushalaim

Brama Damasceńska
Minął już prawie tydzień odkąd byłam w Jerozolimie, ale czas w końcu opisać co nie co.
Pojechałam właściwie bez jakiegoś większego planu, zarezerwowałam przez booking losowy (najtańszy) hostel na Starym Mieście, w kwestii dojazdu tam zdałam się trochę na Hassidę, która co tydzień jeździ do Jerozolimy na spotkanie koreańskich wolontariuszy.
Bilet na autobus kosztował mnie 27 szekli. Niezbyt dużo, jak za ponad 80-kilometrową trasę. W ogóle busy tu są generalnie tańsze niż pociągi, a sieć bardziej rozbudowana. Dojechałyśmy, potem Hassida powiedziała mi, jak dotrzeć do Starego Miasta (tramwajem) i gdzie wysiąść (Damascus Gate, znaczy Brama Damasceńska). Z docieraniem w różne miejsca w obcych krajach nie mam problemu, więc poszło gładko. Stare Miasto w Jerozolimie otoczone jest wysokim murem, a w nim 8 bram (tak twierdzi wikipedia, nie liczyłam). Dzieli się na 4 części - arabską (muzułmańską), armeńską, chrześcijańską i żydowską. Dzielnice bardzo się między sobą różnią - wyglądem, ludźmi, straganami.
Widok z dachu hostelu
Brama Damasceńska prowadzi prosto do arabskiej części. Na początku było... dziwnie. Arabska część jest bardzo zatłoczona, mnóstwo tu mniejszych i większych straganów, sklepików, można kupić chyba wszystko. Oczywiście mnóstwo straganów to pamiątki, biżuteria i takie tam, ale są też np. zabawki i artykuły papiernicze. Jeśli ktoś by chciał, może sobie kupić kawał mięsa - na witrynie wisiały takie jeszcze z nogami, po prostu odkrajali od tego kawałek. Nie wiem nawet, co to było za zwierzę. Uliczki są bardzo wąskie, brudne (wszędzie walają się śmieci, szczególnie w tych bocznych), a nad głową ma się sklepienie, więc można zapomnieć o sensownej nawigacji GPS. (Celowo nazwałam to sklepieniem, bo nie wiadomo, czy to dach, czy co tam u góry właściwie jest...). W tej części był mój hostel, który zaskakująco szybko udało mi się odnaleźć - wystarczyło iść prosto od bramy i wejść w odpowiednią odnogę na rozwidleniu, 50% szans na powodzenie, mi się udało. Niestety tak czy inaczej przejście nie jest łatwe, bo co chwilę zaczepiają Cię sklepikarze z propozycją, żeby zajrzeć do ich sklepu. Trochę to męczące, kiedy i tak wiesz, że nic nie kupisz, ale nie chcesz ich urazić... Zdarzyło mi się też dostać propozycję (na szczęście w żartach) zostania trzecią żoną. Ogólnie nie są bardzo nachalni, ale i tak ktoś zatrzymuje cię co kilkanaście metrów, żebyś zajrzał do jego sklepu. Szczególnie, jak jesteś samotną kobietą o wyraźnie europejskiej, a nawet słowiańskiej, urodzie. Chociaż chłopak z Polski, którego potem poznałam, twierdził, że jego też zaczepiają, więc chyba jednak nie chodzi tylko o płeć.

Ściana Płaczu
Hostel, w którym spałam, jak już wspomniałam, był jednym z najtańszych - za dwie noce zapłaciłam 93 szekle. Czy w Polsce są jakieś mega-turystyczne miasta, w których w samym centrum można spać za 45 zł za noc? Oczywiście za ceną szedł standard - pokoje wieloosobowe, piętrowe łóżka z poduszką i kocem (ja sprytnie zabrałam śpiwór). Z tych lepszych rzeczy - wifi, toalety i łazienki nie jakieś wypasione, ale ok, darmowa kawa i herbata 24/7 w kuchni. A z najlepszych rzeczy - darmowa kolacja codziennie o 18 :D Co prawda codziennie to samo - ryż, jakieś warzywa (w tym ziemniaki - tu wszyscy jedzą ryż z ziemniakami), kulki z mięsa mielonego i na to orzechy ziemne. Da się najeść.
Właścicielem hostelu jest Mustafa - imię, wygląd i położenie hostelu sugeruje, że jest arabem. Czytałam w opiniach o hostelu, że jest bardzo miłym i serdecznym człowiekiem i potwierdzam. Jego głównym powiedzeniem jest "You are very welcome" - oczywiście z arabskim akcentem. Ogólnie jakby ktoś szukał taniego noclegu w Jerozolimie, to polecam Hebron Hostel (audycja zawierała lokowanie produktu).
Jak zwykle nie zamierzam opisywać moich poczynań godzina po godzinie, ale spróbuję jakoś wszystko uporządkować. O arabskiej części już napisałam - nie wiele więcej mam o niej do powiedzenia, poza tym, że starałam się zawsze jak najszybciej ją ominąć. Przejdźmy więc może do kolejnej - armeńskiej.
Armeńska część jest trochę mniej zatłoczona niż arabska, a uliczki nie są już tak bardzo zakryte z góry. Jednak tu też wszyscy zapraszają do swoich sklepików. Co gorsza, dają prezenty i chcą z Tobą rozmawiać. Stanowczo czasem żałowałam, że nie jestem tam z jakimś facetem, byłoby łatwiej.
Przy okazji armeńskiej części kilka słów o Wieży Dawida (Tower of David), która nie jest armeńska, ale znajduje się na skraju tej części. Jak sama nazwa mówi, Wieża Dawida jest cytadelą ;) Legenda mówi, że tam król Dawid tworzył Psalmy, wikipedia jednak twierdzi, że to miejsce nie było jeszcze zasiedlone w jego czasach, nazwa jednak jest jaka jest. Aktualnie w środku znajduje się muzeum historii Jerozolimy - żeby wejść, trzeba zapłacić 40 szekli - trochę boli ta kwota, ale nie żałuję. Na wystawach 4000 lat historii Jerozolimy, podzielone na poszczególne okresy. Po drodze znajduje się też kilka makiet Jerozolimy z różnych okresów. Dużo historii Pierwszej i Drugiej Świątyni, wszelkich okupacji, nawet wspomnienie o powstaniu chrześcijaństwa. Na wieży jest punkt widokowy, są tam też wydrukowane zdjęcia panoramiczne z podpisanymi niektórymi, ważniejszymi budynkami.

Wnętrze Tower of David
Chrześcijańska część jest pełna pielgrzymów. Sklepiki wyglądają bardziej cywilizowanie, ale wyraźnie widać wycieczki, które przyjechały odwiedzić Bazylikę Grobu Pańskiego. Będąc w pobliżu, weszłam do środka, w końcu lubię kościoły. No i... rozczarowałam się. Najbardziej tym, że jak się wejdzie do środka to nie czuć tego, że to świątynia. Wszędzie są ludzie, mnóstwo ludzi, wycieczki, przewodnicy, wszyscy gadają. Owszem, niektórzy się modlą. Ale gdybym się modliła, to chyba nie chciałabym tego robić w miejscu, gdzie ktoś mi łazi nad głową. Co ciekawe, głównie słyszałam i widziałam wycieczki prawosławne (może taki dzień...) w jednej kaplicy nawet grupa prawosławnych (poznałam po mnichach) śpiewała jakąś pieśń, zaryzykowałabym stwierdzenie, że w starocerkiewnosłowiańskim, ale nie mam pewności. To była chyba najciekawsza "rzecz" wewnątrz... Bardziej rozczarowujący był tylko Kościół Odkupiciela, ale to luterański kościół, więc w środku nawet nie ma na co popatrzeć. Wejście do podziemi i na wieżę było płatne, więc tym razem nie skorzystałam. Żeby nie było - szanuję te miejsca, jako ważne dla chrześcijaństwa. Nie darzę ich uczuciami religijnymi, bo ich nie mam, ale szanuję. Nie podobało mi się głównie to zadeptanie przez pielgrzymów i te rozmowy w świątyni...

No i na koniec moja ulubiona (hehe) część - żydowska. Chyba jedyna z tych czterech, w których da się spędzać czas, tzn. na przykład jest gdzie usiąść. Bardzo przyjemny jest Plac Hurva - nie ma w nim nic szczególnego, poza przestrzenią, której nie ma w innych częściach Starego Miasta. Żydowska część jest też najczystsza i sprawia wrażenie najmniej uczęszczanej przez turystów (poza Ścianą Płaczu) - domyślam się, że większość tych Żydów, którzy tam przechodzili, to są przyjezdni, ale oni się nie wyróżniają, więc są jakby "swoi".
Żeby wejść na plac koło Ściany Płaczu trzeba przejść przez bramki przy których stoi ochrona/policja. Wszystko ze względów bezpieczeństwa oczywiście. W szabat bramki są wyłączone, ale ochrona nadal jest. W szabat także nie wolno robić zdjęć, używać telefonów, czy pisać - jest to prośba kierowana do wszystkich, nie tylko religijnych Żydów. Pod samą ścianę można podejść od "damskiej" (mniejszej) i "męskiej" (większej) strony. Przy wejściach na tę męską są ostrzeżenia, że tylko mężczyźni mogą. Jest również koszyk z jarmułkami, bo pod ścianę nie można podejść bez nakrycia głowy. Pod Ścianą Płaczu jest znacznie spokojniej niż w Bazylice Grobu Pańskiego i czuć atmosferę modlitwy. I chociaż sama ściana nie jest zbyt imponująca (no, kawałek muru, nie ukrywajmy...), to jest to dobre miejsce na wyciszenie i chwilę zadumy, nawet jeśli ktoś nie chce się modlić.

Niestety większość mojego pobytu w Jerozolimie przypadła na sobotę, kiedy wszystko było zamknięte, a komunikacja nie jeździła - między innymi dlatego nie udało mi się dotrzeć do ZOO. W niedzielę pojechałam tylko do Yad Vashem, o czym pisałam w poprzednim poście.
Powrót był mało skomplikowany. Jak już człowiek się zaprzyjaźni z izraelskimi autobusami, to nie jest źle.
A tytuł posta jak zwykle "ukradłam" z piosenki. Tym razem zespołu 8th Day (amerykański żydowski zespół, mój ulubiony. Niestety nie ma żadnej dobrej wersji na yt, jest tylko taka - https://www.youtube.com/watch?v=uyqWX9s3YgE. Jednak jak ktoś bardzo chce i ma Apple Music/Mostly Music/Spotify to może sobie poszukać.