poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Bo wszyscy harcerze to jedna rodzina...

Strasznie długo już nie mogłam się zabrać za pisanie czegokolwiek, ale w końcu przyszedł na to czas.
Byłam sobie na obozach. Najpierw z moimi harcerzami w Przerwankach, potem z moimi HS-ami w Bieszczadach, a potem na obozie z (nie moimi) harcerzami z Białorusi. Na wszystkich przekonywałam się, że są ludzie, którzy pomogą Ci zawsze, cokolwiek by się nie działo. Po prostu przychodzisz z problemem, a oni zrobią wszystko, żeby pomóc Ci go rozwiązać.
Na obozie z harcerzami byliśmy na zgrupowaniu Zespołu Pilota, czyli u Wery (i oczywiście reszty zespołu niesamowitych ludzi). Na szczęście nie mieliśmy żadnych wielkich problemów, jedyny to taki, że jedną z harcerek użarł jakiś wredny owad. Ręka jej spuchła, próbowaliśmy coś zrobić, nawet byliśmy u bazowej pielęgniarki, ale nic nie przechodziło. W końcu późnym wieczorem wylądowaliśmy w białym domku. Właściwie z jednej strony nie wielka była ich pomoc, padła decyzja o pojechaniu do lekarza. Ale sposób, w jaki tą moją harcerkę uspokajali - coś takiego, co ciężko opisać, ale wiesz, że wszystko będzie dobrze i że jeżeli kiedyś przyjdziesz z naprawdę ciężkim problemem to on też zostanie rozwiązany...
Drugi obóz. Nie ma obozu bez wyjazdu do szpitala. Złamana noga. Częściowo rzeczywiście było zabawnie, a częściowo wiadomo, trzeba trochę rzeczy ogarnąć, porozmawiać z rodzicami, z komendantem, postanowić co dalej z obozem, skoro harcerka z gipsem na nodze i za daleko na obozie wędrownym nie pójdzie. Szczęście mieliśmy w tym, że byliśmy wtedy w Nasicznem, w bazie naszej chorągwi, gdzie nie ma zasięgu, a jedyny kontakt ze światem to bazowy telefon. I tam pomógł nam komendant bazy - Artur, instruktor naszego hufca, który miał wystarczająco swoich problemów na bazie, żeby jeszcze zajmować się naszym obozem wędrownym, który wylądował w Nasicznem trochę bez zapowiedzi i na chwilę. A jednak, zrobił wszystko co mógł, żeby nam pomóc wszystko pozałatwiać. Nie wiem co by było gdyby nie jego pomoc. Chyba mogłabym się tylko załamać.
No i jeszcze obóz z Białorusinami. Tu w sumie nie odpowiadałam za nikogo bezpośrednio. Ale za to też wiele się zdarzyło. Przyjechał do mnie na kilka dni Adam w odwiedziny. Jak wracał to pojechaliśmy wraz z Rozbitem go odwieźć autem i przydarzył nam się wypadek. Zrobiliśmy 2 i pół fikołka samochodem. Właściwie nic nam się nie stało. Chociaż jak już adrenalina trochę opadła, to było trochę ciężko psychicznie. Na szczęście były tam osoby, które przytuliły. Tak normalnie, szczerze, po prostu przytuliły. Niby taka drobna sprawa, ale czułam, że nie jestem sama, że ktoś obok mnie jest.
I znów pomyślałam sobie o rodzinie. O tym, że nie mam rodzeństwa i jeśli zabraknie kiedyś rodziców (a kiedyś to się stanie, bo taka jest kolej rzeczy) to zostanę sama. Ale ostatnio coraz częściej przekonuje się, że sama na pewno nie. Bo mam rodzinę, nie tylko tą spokrewnioną, ale też tą wybraną - przyjaciół, harcerzy. Ludzi, którzy stają się w pewnym momencie jak rodzeństwo i jak "dodatkowi" rodzice. Ludzie, do których wiem, że mogę się zwrócić w każdym momencie, cokolwiek w moim życiu się wydarzy, a oni będą i zrobią tyle ile będą w stanie, żeby mi pomóc. Zresztą ja dla nich też.
I dziś piosenka po białorusku, ale pasuje nawet. http://youtu.be/Q7hHNcjA0gk