czwartek, 18 stycznia 2018

A tefach hecher

Nowy rok trwa już prawie trzy tygodnie, a ja nie mogę się zabrać za pisanie posta...
Na szczęście temat jest tak uniwersalny, że można o nim pisać/czytać/mówić/pamiętać zawsze. I właściwie zawsze się powinno...
Bardzo dużo ludzi z okazji nowego roku czyni jakieś, mniejsze lub większe, postanowienia. Nowy rok, nowa ja i te sprawy. Pójdę na siłownię i zacznę się odchudzać. Pewnie brzmi znajomo, jeśli nie z doświadczenia, to z internetów.
Ja w tym roku miałam jedno postanowienie, ale już nie wyszło. Miałam nie pić kawy i energetyków, ale wystarczyły mi chyba 3 dni, żeby sobie jednak odpuścić. Wiem jednak, że trochę źle się zabrałam za zmianę tej części swojego życia. Czy to znaczy, że zamierzam nic z tym nie robić i czekać na początek 2019 roku? W sumie, brzmi jak plan. Ale nie mój... Dlaczego?
Są dwa powody.
Pierwszy znajduje się w nowym, zmienionym, 10. punkcie Prawa Harcerskiego. Harcerz pracuje nad sobą, jest czysty w myśli, mowie i uczynkach; jest wolny od nałogów. Ta zmiana oczywiście ma swoich zwolenników i przeciwnków, ale ja teraz nie o tym. Tylko o tym, że skoro jestem harcerką, to powinnam tego Prawa przestrzegać, a przynajmniej świadomie dążyć do ideału, który on przedstawia. Szczerze przecież mogę powiedzieć, że nie jestem "wolna od nałogów", bo przecież moja kofeina jest uzależnieniem jak każde inne. Jak na razie mam na koncie tylko kilka niepowodzeń związanych z wyjściem z tego nałogu, ale ciągle pracuję nad tym, żeby to się w końcu udało. Ktoś może powiedzieć - co to za uzależnienie, wszyscy piją kawę i jest spoko. Owszem, jest, dopóki nie jest tak, że MUSISZ wypić kawę/energetyka, bo czujesz się psychicznie źle. Głównie psychicznie, bo nie ukrywajmy, że kofeina w dawkach, które nie rozwalają mi żołądka, już od bardzo dawna nie działa na mnie pobudzająco.
Jest jeszcze podpunkt do pierwszego powodu - Zobowiązanie Instruktorskie. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, niedawno sobie o nim "przypomniałam". Trochę już czasu minęło, odkąd je składałam (w czerwcu będzie 7 lat), ale ostatnio miałam i mam podopiecznych na przewodnika, więc sobie "przypomniałam" co tam jest. Piszę "przypomniałam" w cudzysłowie, bo to nie jest tak, że zapomniałam o tym co tam mówiłam i nie realizuje, tylko raczej na tyle to wrosło w świadomość, że przestałam zwracać uwagę na to, jakie dokładnie tam są słowa. Więc teraz, przy okazji pracy z podopiecznymi, a także przemyśleń dotyczących mojej próby harcmistrzowskiej, przypomniałam sobie, że jako instruktorka zobowiązałam się m.in. do pracy nad sobą.
Drugi powód będzie wyjaśnieniem tytułu posta, a także tego, dlaczego jestem w Izraelu, przynajmniej częściowo, ale chyba jeszcze ani razu o tym nie pisałam.
Będzie już pewnie ponad rok, jak zaczęłam trochę słuchać żydowskiej muzyki. Nie takiej klezmerskiej, żeby nie było. Takiej popularnej, ale żydowskiej. Zaczęło się od chóru, a potem przypadkiem (proponowane na Youtube) trafiłam na 8th Day - amerykański-żydowski zespół, którego mozykę można opisać jako połączenie rocka, popu i alternatywy (nie znam się na stylach muzycznych, ale trafiło w mój gust). No i tak zaczęłam sobie słuchać, oglądać teledyski, potem czytać trochę więcej o zespole, potem o chasydyzmie. Warto dodać, że większość (jeżeli nie wszystkie) piosenki są "z przesłaniem". Fakt, że większość (prawie wszyskie) mówią o Bogu, ale nadal niosą za sobą też uniwersalne przesłanie. W każdym razie tak sobie czytam kiedyś o tym chasydyzmie (tak dokładniej, to chłopaki z zespołu są z Chabad-Lubawicz) i tak sobie myślę - ej, w sumie to jest mniej więcej właśnie to, do czego moje przemyślenia na temat duchowości mnie prowadziły. Nadal nie do końca przemawia do mnie idea osobowego Boga, ale takie rzeczy, że trzeba być dobrym dla innych już bardziej. Bardzo spłaszczam i wiem, że chrześcijaństwo też mówi, żeby być dobrym dla innych, ale to nie wszystko co wyczytałam. Było też trochę o duszy - to jedna z tych "rzeczy", w którą nie tyle wierzę, co uważam, że mogłaby istnieć czy może wyrażam nadzieję na jej istnienie. Dusze w judaizmie (a przynajmniej w niektórych jego wersjach) wędrują i reinkarnują. Niektórzy kabaliści uważają, że było ileśtam dusz żydowskich, które mieli potomkowie Abrahama i te właśnie dusze sobie wędrują. Nie jestem ekspertką od dusz (jeszcze), ale podobno mogą się też dzielić, łączyć, są na różnych poziomach. Ale to nie na teraz. Na teraz (a właściwie na wtedy) przyszła taka myśl - skoro ja w mojej głowie, niezależnie od czegokolwiek żydowskiego, dochodzę mniej więcej do tego, co oni tu piszą, to może dusza istnieje i ja mam żydowską duszę...? Postanowiłam powiedzieć "sprawdzam", pojechać do Izraela i poznać żydowską religię i kulturę bardziej niż tylko w Internecie. To właśnie dlatego tu jestem.
Wszyscy (a przynajmniej tak myslę, że wszyscy) wiedzą, że Żydzi mają całe mnóstwo swoich zasad. Nie tylko Dekalog, ale też 613 Micwot (czyli takich wytycznych, co trzeba robić, albo czego nie można), koszerność i takie tam. Jedne mają więcej sensu, inne w obecnych czasach, mniej. A jedną z tych rzeczy, którą Żydzi robią (a przynajmniej powinni) jest ciągłe uczenie się i poprawianie swojego życia. Fakt, że większość dotyczy nauki Tory i osiągania jedności z Bogiem, ale dlaczego tego nie przełożyć na "zwykłe" życie i nie zacząć się doskonalić...?
Tu mogę przejść do "a tefach hecher" - to słowa w języku jidysz, oznaczające "o tefach wyżej" (hehe). Tefach to jednostka miary wynosząca mniej więcej szerokość dłoni, czyli według różnych źródeł od 8 do 11 centymetrów. To nie dużo. I właśnie o to w tym chodzi, żeby codziennie być o te kilka centymetrów wyżej - czyli coś poprawić w swoim życiu, coś zmienić, czegoś nowego się nauczyć, pracować nad swoimi relacjami z innymi ludźmi. Wiadomo, że nie da się zmienić całkowicie z dnia na dzień, więc warto zacząć od tych kilku centymetrów.

Na koniec jeszcze chciałabym podsumować to wszystko kawałkiem nauki Baal Shem Tova, rabina, jednego z twórców chasydyzmu (w XVIII w. na terenach m.in. Polski).

Bóg powiedział Noemu "Zrób tzohar dla arki*". Słowo arka po hebrajsku to teivah, co oznacza również słowo. Tzohar to coś, co świeci, błyszczy. Więc ten wers może znaczyć "Spraw, by każde Twoje słowo miało w sobie blask."

Bardzo źle mi to brzmi w moim tłumaczeniu na polski... Ostatnie zdanie po angielsku brzmi Make each word you say shine. Dalsza część tej nauki mówi o tym, że słowa będą błyszczeć, jeśli będą wypowiadane tak, by sprawić przyjemność Stwórcy. Ja mam nieco bardziej ateistyczną alternatywę - słowa będą miały blask, kiedy będziemy mówić to, co służy dobru. Co to ma wspólnego z całością posta? Tyle, że nad byciem dobrym człowiekiem też stale trzeba pracować, trzeba się rozwijać i zwracać uwagę na najmniejsze rzeczy, które mogą nie być dobre dla nas czy, przez nas, dla innych i "naprawiać" te rzeczy.

Więc... Make each word you say shine i spróbuj(my) codziennie wspiąć się chociaż o tę szerokość dłoni wyżej.


Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie "ukradła" tytułu posta z piosenki - https://www.youtube.com/watch?v=QSSFB5K5JwE (w nagraniu koncertowym, ale na yt nie znalazłam lepszej wersji...)
Dorzucam też link do nauk Baal Shem Tova, do których tu się odwołuje - http://w2.chabad.org/media/pdf/507/ECvc5078543.pdf i przy okazji zainteresowanym polecam materiały na chabad.org.

* polskie tłumaczenie tego kawałka wersetu z Biblii Tysiąclecia brzmi "Nakrycie arki, przepuszczające światło, sporządzisz na łokieć wysokie". W angielskim tłumaczeniu w mojej apce z hebrajskim i angielskim tekstem jest "A light shalt thou make to the ark" - Zrobisz arce światło??

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz