Kapciuszki :) |
Pierwszy raz w życiu nie obchodziłam świąt. Co prawda nie udało się uciec przed życzeniami, które dostawałam głownie przez fejsa, ale poza tym to żadnej wigilii, żadnych choinek. W końcu święta jakich potrzebowałam, jakie od kilku lat chciałam przeżyć. A właściwie brak świąt. Dzień jak co dzień. To było super.
Ale wpis miał być głównie o czymś innym. Nie miałam planów na sylwestra, więc koreańskie wolontariuszki zaprosiły mnie do siebie, tzn. do ich centrum w Jerozolimie i na wycieczkę na wschód słońca w Masadzie.
Koreańczycy, którzy są tutaj na wolontariacie, są wspólnotą religijną, więc ich plany na weekend zawierają dużo modlitwy i uwielbienia. Niektórzy z moich znajomych wiedzą, co myślę o uwielbieniach - generalnie śpiewać lubię, piosenki uwielbieniowe są jednymi z moich ulubionych, jedyne, co do mnie nie przemawia, to modlitwa spontaniczna podczas takich uwielbień. Nie krytykuje, rozumiem, że dla wierzących to ważne. Po prostu do mnie nie przemawia i ja tego nie czuję.
Nasz piątek w Jerozolimie zaczął się więc kościołem - uwielbieniem i (chyba) nabożeństwem, albo może raczej nauką? Chyba, bo nigdy nie byłam na protestanckim* nabożeństwie i nie wiem, jak wygląda. Najpierw było uwielbienie, grał i śpiewał taki ichny zespół, bardzo ładnie to zresztą brzmiało. Gitara, perkusja, skrzypce, wiolonczela, pianino. Potem wspólnie czytali fragment Pisma Świętego. Wspólnie tzn. pastor czytał jedną linijkę, wszyscy chórem kolejną i tak na zmianę. Potem było coś w stylu kazania, trwało dość długo. Następnym punktem planu był mały poczęstunek (ciastka, mandarynki) i luźne rozmowy. Dowiedziałam się wtedy, że polska Ziaja sprzedaje swoje kosmetyki w Korei.
Uwielbienie na Ben Yehuda st. |
W następnym punkcie programu nadchodzi czas na kapciuszki z króliczkami. Dotarliśmy do ich domu - taki duży dom, do którego wszyscy (naście osób) z tej wspólnoty, którzy są wolontariuszami w różnych ośrodkach, zjeżdżają się co weekend. W Korei jest tak, że po domu chodzi się w kapciach. Zostawiłam więc buty na zewnątrz i dostałam kapcie z króliczkami. Właściwie każdy miał takie. Co więcej, jest tu o tyle ciekawie, że są też specjalne kapcie na taras i do łazienki - tzn. stoją sobie w łazience lub przy wejściu na taras i jak wchodzisz/wychodzisz to zmieniasz swoje na te "zewnętrzne" albo "łazienkowe".
Nawet koreańskie prezenty dostałam! |
W piątki wieczorem koreańska ekipa zawsze siada wspólnie do podsumowania poprzedniego tygodnia i każdy mówi, co mu się przydarzyło, co się działo w jego ośrodku, jakie mam refleksje związane ze swoją pracą. Dostałam też "tłumacza", tzn. jeden z wolontariuszy, tłumaczył z koreańskiego na angielski. Widać było, że to dla niego trochę trudne, ale szło mu naprawdę świetnie, ja chyba nie dałabym rady tłumaczyć na bieżąco. Ja też miałam okazję powiedzieć coś o sobie i podzielić się swoimi refleksjami. Oczywiście po angielsku.
Grób Schindlera |
Większość niedzieli miałam wolne, więc poszłam poszwędać się po Starym Mieście, wypiłam kawę za 5 szekli w żydowskiej części, poszłam do Komnaty Pamięci Holokaustu, odwiedziłam Oskara Schindlera na cmentarzu, byłam w Ogrodzie Oliwnym i obeszłam Górę Oliwną, próbując dostać się do cerkwi, która otwarta jest tylko we wtorki i czwartki. Jadłam potem (już u Koreańczyków) nudle (zupkę chińską de facto) tak ostre, że prawie płakałam, ale tak dobre, że nie dało się przestać jeść.
Ogród Oliwny |
Masada to starożytna twierdza zbudowana na szczycie góry na Pustyni Judejskiej, nad Morzem Martwym. Każdy ma internet, to może poczytać więcej. Na górę wchodziliśmy szlakiem nazwanym "snake road" - jest to całe mnóstwo schodów, które wiją się wzdłuż zbocza w jedną i w drugą stronę. Na początku włączyłam moje standardowe górskie tempo (czyli dość szybko), ale potem zrezygnowałam z biegnięcia na górę, żeby wesprzeć psychicznie Hasidę, dla której wejście było niemałym wyzwaniem.
Na górze wiało, było zimno, ale wschód słońca wyglądał bardzo ładnie. Można było sobie też popatrzeć na Jordanię, która jest niedaleko, zaraz za Morzem Martwym. W "pałacu" (a właściwie w tym, co po nim zostało) usiedliśmy do śniadania. Nie wyobrażacie sobie nawet jaką radość daje możliwość zjedzenia kanapki z szynką po 1,5 miesiąca. Tu się nie je kanapek z szynką. A tym bardziej zupełnie niekoszernych kanapek z szynką i serem. Mniam!
Spotkany po drodze na szczyt |
Resztę niedzieli spędziłyśmy wracając do domu...
Masada zdobyta! |
Już prawie tydzień 2018 roku za nami, no ale i tak - Szczęśliwego Nowego Roku!
*Tak konkretniej, to wspólnota należy do Kościoła Prezbiteriańskiego, ale jak z nimi gadałam, to niektórzy chodzą na nabożeństwa do Baptystów.
Hej, Aleksandra zaglądam na Twojego bloga i czytam z zaciekawieniem tym bardziej, że 01.02.18 będę w Izraelu. Powiedz mi proszę jaka jest teraz temperatura rano/wieczorem? Jakie ubrania zabrać z sobą ? Może potrzeba Ci coś dostarczyć, choć piszesz, że w styczniu będziesz w Polsce. Pozdrawiam Kasia SP10
OdpowiedzUsuńAkurat będę na przełomie stycznia i lutego :( Nic nie potrzebuję, ale dziękuję za propozycję :)
UsuńPogoda aktualnie jest "zimowa" - czasem pada i wieje. Ale w tym roku jest słaba zima, co oznacza, że są dni do chodzenia na krótki rękaw. Raczej trzeba się nastawić na coś na długi rękaw przez cały dzień + dodatkowa kurtka na wieczór, bo o ile w dzień temperatura to około 20 stopni (czasem 17, czasem 23...), to wieczorem (po zmroku) i w nocy jest zimniej, koło 10, może trochę poniżej. Tak jest u mnie (40 km od Tel Avivu, 10 km od morza), podobno w Jerozolimie jest zawsze chłodniej, ale trudno mi się wypowiedzieć, bo za rzadko tam bywam. Ogólnie to najlepiej ubrać się "na cebulkę" i być gotowym na zdejmowanie i zakładanie bluzy/kurtki na bieżąco :)