wtorek, 12 listopada 2013

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej?

Białoruskie drogi zawiodły mnie z Lidy do Woronowa - "osiedla typu miejskiego" (Wikipedia), na które mówimy zwykle po polsku Woronowo, ale Wikipedia twierdzi, że to Woronów.
To było chyba jedyne miejsce, w którym nie planowałam za wiele zwiedzać, bo nie wiele jest, ale za to bardziej zrealizować drugą część celu wyjazdu na Białoruś - odwiedzić znajomych. W Woronowie byłam u Eugeniusza (hmm... Dziwnie to brzmi... Byłam u Żeni). Obeszliśmy miasteczko dookoła co najmniej 2 razy. Byliśmy w jednym kościele trochę oddalonym od Woronowa (samochodem) i w drugim kościele oddalonym od Woronowa trochę mniej (na piechotę). W sumie przez większość czasu łaziliśmy i gadaliśmy. Znalazłam dworek, który chętnie bym kupiła, gdybym miała pieniądze.
Byliśmy przy masowym grobie ponad 1800 "sowieckich grażdan", których rozstrzelali faszyści. Podobno jak ich zakopali to ziemia w tamtym miejscu jeszcze przez kilka godzin się poruszała...
W międzyczasie, kiedy trafiliśmy do domu, graliśmy na gitarach (pierwszy raz tak dużo grałam na elektryku) i na klawiszach, które dzięki komputerowi mogły też brzmieć jak perkusja. Oczywiście ja nie umiem grać, w przeciwieństwie do Żeńki, który ma słuch absolutny i dziwną zdolność trafiania w odpowiedni klawisz albo odpowiednią strunę.
O samym Woronowie właściwie nie wiele mam do powiedzenia. Małe miasteczko, ale wszystko w nim jest, podobno można też dostać niezły "wp*****l".
A co do Żeni. Poznaliśmy się na obozie rok temu. Jak przejmowałam obóz od Moniki to usłyszałam, jaki to on jest zły i niedobry i jak ciężko go ogarnąć. Skończyło się tym, że w sumie się zaprzyjaźniliśmy, rok później na obozie (czyli w tym roku) w wolnych chwilach gadaliśmy o głupotach i nie tylko i jakoś tak wyszło, że dotarłam do Woronowa w odwiedziny. Życie jest jakieś dziwne, skoro robi tak, że człowiek ma 5 lat młodszego przyjaciela 600 km od domu, po drugiej stronie granicy, jeszcze w dodatku takiej, na której przekroczenie potrzeba wizy.
Na koniec mojej wizyty usłyszałam "Nie chcę, żebyś wyjeżdżała". Ja też nie chciałam stamtąd wyjeżdżać, ale wiza się kończyła...
W pociągu do Lidy ciężko mi było nie płakać. Nie tylko ze względu na Żenię, ale raczej dlatego, że moja wyprawa już się kończyła, że musiałam wracać. Tylko dokąd?

"Jakie miejsce nazwę swym domem?
Jakim dotrę do niego szlakiem?"

PPS. Na zdjęciach u góry kościół, do którego jechaliśmy autem, a niżej - przy drodze wjazdowej do Woronowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz