poniedziałek, 18 lutego 2013

Po zimowisku

Czasem nie jest łatwo napisać coś mądrego, a głupot nie warto. Dlatego ostatnio marnie mi idzie pisanie czegokolwiek na blogu. Miałam nawet ostatnio jakiś temat, ale zapomniałam jaki...
Wróciliśmy z zimowiska, w sobotę późnym wieczorem. Szczęśliwie, bez jakichś wypadków i niemiłych niespodzianek.
Co mogę powiedzieć o zimowisku?
Programowo - fajnie, dzieciakom się podobało. We dnie głównie łaziliśmy po górach, wieczorami raczej luźno, trochę śpiewania, trochę odpoczywania. W piątek wyjazd do Tatralandii, która jednak trochę bardziej nudna niż przypuszczaliśmy (co dziwne nie tylko ja się nudziłam), ale i tak dzieciaki bawiły się świetnie, a to najważniejsze. Kierowcę autokaru też mieliśmy super - nie dość, że świetnie jeździł, mieścił autokar w miejsca, w które w życiu byśmy nie pomyśleli, że da się autokarem wjechać, to jeszcze poszedł z nami w góry i w ogóle był spoko. No i potrafił zjechać 2 kilometry z górki na wstecznym. Największą atrakcją wypadów w góry było oczywiście schodzenie, a właściwie zjeżdżanie. I choć warunki nie pozwoliły na wejście na Babią Górę, a na Policy była straszliwa mgła, to wszyscy byli zadowoleni, że udało im się choć trochę poznać swoje siły.
Organizacyjnie i "papierowo" - to chyba najgorszy wyjazd, jaki kiedykolwiek organizowałam. Nigdy nie prowadziło mi się całej dokumentacji tak źle i nigdy nie miałam wrażenia, że jest to aż tak nie ogarnięte. Ale na koniec wychodzimy na prostą, więc będzie dobrze.
A jeśli chodzi o ludzi... Hmmm... Najbardziej bałam się tego, jak będzie wyglądała sprawa drużyny z Wejherowa, która z nami była, ale bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli. Nie było żadnych przypałów, fajnie zżyli się z naszymi HS-ami i w ogóle byli bardziej harcerscy niż myślałam, że będą. Dzieciaki z 13 trochę roztrzepane, ale co się dziwić, skoro nie wszystkie są nawet w wieku harcerskim. Moje też nie zawsze są lepsze ;) Ale było pozytywnie.
Choć pierwszy dzień był trudny. Zmęczenie dało się we znaki i jeszcze nie do końca wszystko było dogadane... Dobrze w takim momencie mieć przyjaciela. Mój na szczęście był kiedy go potrzebowałam. Zresztą później udało mi się (chyba) mu trochę odwdzięczyć, bo pewnie dałby sobie radę beze mnie, ale mogłoby to być nieco trudniejsze... Warto mieć zawsze kogoś takiego, komu można zaśpiewać (http://www.youtube.com/watch?v=ireCkhc1QJc):
"Przyjacielu mojej drogi krętej
Wędrowaniem złączone światy dwa
Przyjacielu mojej drogi krętej
Jeszcze nie jeden przejdziemy razem szlak"
Oby każdy z Was miał takiego przyjaciela...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz