wtorek, 19 lutego 2013

Czasu nie mam za nic

Nie wiem czy to jest to, co chciałam napisać wcześniej, ale przypomniało mi się dziś jak jechałam na uczelnię i słuchałam muzyki (http://w893.wrzuta.pl/audio/3vokIu008Qw/czasu_nie_mam_za_nic - z tekstem jednego z moich mistrzów, Edwarda Stachury)
Przypomniało mi się, jak bardzo uniwerek marnuje czas studenta. Na przykład teraz mam 2,5-godzinne okienko, podczas którego właściwie nie wiele konkretnego zrobię, bo to za krótko. To znaczy gdybym nie wzięła komputera to nic bym nie zrobiła. Tak to jest szansa, że wykorzystam te 2,5 godziny w jakiś bardziej sensowny sposób, chociażby pisząc na blogu. W poprzedni semestrze jeszcze udało mi się zmarnować dodatkowych kilka godzin na lataniu po wpisy do wykładowców po całym Trójmieście, bo przecież nie można mieć wszystkich wydziałów w jednym miejscu.
A, przypomniało mi się, o czym miałam napisać.
Właśnie w tym czasie, kiedy uniwersytet postanowił zmarnować trochę mojego czasu, ja postanowiłam mu na to nie pozwolić i stworzyłam sobie plan dnia. Co do godziny, z tym że istniał w harmonogramie przedział czasowy pt. "czas na wszystko", gdzie owe "wszystko" było wypisane w oddzielnej liście. W trakcie dnia oczywiście plany trochę się pozmieniały, ale ogólnie wyszło całkiem pozytywnie. Wiem przynajmniej co zrobiłam, czego nie. Drugiego dnia podobnie, trzeciego za to stwierdziłam, że nie mam aż tak dużo do zrobienia, więc lista nie będzie mi potrzebna. I ten trzeci dzień był straszliwie rozlazły. Miałam wrażenie, że nie zrobiłam absolutnie nic, że powinnam zrobić coś innego, a nie to co właśnie robię. Dziwne uczucie.
Dziś też nie mam listy, dzięki czemu jestem zła na uniwerek za marnowanie mojego czasu, ale mam jeszcze godzinę, więc obejrzę sobie NCIS, jeśli internet pozwoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz