W sobotę zajęcia z origami (które prowadziłam - co tu do przygotowywania?), potem z języka japońskiego, obiad jedzony pałeczkami, potem kilka sportów japońskich i przedstawienia z japońskich bajek. Po obiedzie właściwie prawie mnie tam nie było. Położyłam się na chwilę i pomyślałam - ja leżę, a biwak "sam" się prowadzi. Potem jak powiedziałam to Adamowi słusznie zauważył, że będzie tak coraz bardziej...
Przy okazji kolacji zaśpiewaliśmy Jarkowi sto lat, przynieśliśmy ciacho i tęczową galaretkę. Pogadaliśmy, zjedliśmy, przyszedł czas na grę. Jakoś po grze przez chwilę rozmawiałam z Andrzejem i Sokiem (akurat siedzieliśmy w kadrówce). Czego się dowiedziałam? Że mamy zgraną drużynę, ludzie się słuchają i dogadują, że w innych drużynach na prawdę jest ciężko czasem do ludzi dotrzeć, że inne drużyny nie ogarniają się "same" (i już nawet nie o to chodzi, że bez mojego udziału tylko z zastępowymi, ale ogólnie sami w swoim gronie). I wiecie co to znaczy? To znaczy, że my osiągnęliśmy cel, który tak często wiele jednostek wpisuje w swoje plany, kiedy nie wiedzą co wpisać. To ten cel zaraz po "dobrej zabawie" - integracja. No dobra, my też mieliśmy taki cel wpisany w plan pracy obozu, z tym, że w trochę inny sposób, bo było dopisane "szczególnie w zastępach", co przełożyło się bezpośrednio na działanie dużo zastępami, wzmacnianie roli zastępowych, więc choćby przekazywanie informacji przez nas zastępowym, przez zastępowych dalej. No ale o obozie już pisałam. A teraz potwierdza się, że obóz nas zintegrował i jednocześnie nie zamknął na innych - "nowi" ludzie są przyjmowani bardzo szybko i bez problemów. Dowiedziałam się też, że nikt się z nikim nie spina, a ludzie stają w swojej obronie. A nawet jak coś się dzieje, to na krótko i szybko jest rozwiązane. I wygląda na to, że nawet ze sobą rozmawiają, jak coś jest nie tak, a to nie często się zdarza, nawet wśród dorosłych.
Ale to nie był koniec atrakcji. Adam ostatnio zamknął naramiennik wędrowniczy. Nie ja byłam jego opiekunką, a opiekun z różnych przyczyn nie miał możliwości obrzędowego nadania naramiennika, więc stanęło na tym, że Adam ma go po prostu zacząć nosić. Ale nie tak to się skończyło. Nie był to pierwszy nadawany przeze mnie naramiennik, ale pierwsze nadanie, na którym załamywał mi się głos, kiedy mówiłam najlepszą na tę okoliczność gawędę - kodeks wędrowniczy. Potem odebrałam od Adama odnowienie Przyrzeczenia - takie Przyrzeczenia lubię najbardziej, takie, które są przez składającego wymawiane z pełną świadomością tego, co mówi...
Wieczorem już po zabawie w chowanego, słyszeliśmy jak za ścianą dzieje się podsumowanie biwaku. Dość krótkie, ale jednak. Nie prosiliśmy, nie mówiliśmy o tym.
Rano posprzątaliśmy za siebie i trochę za drugą drużynę, która była z nami jednocześnie w hufcu.
Zastępowi całkiem się spisali. Biwak był super, udał się, wszystkim się podobał. Pozytywnie.
A skąd tytuł posta? No cóż, ja już powoli nie przygotowuje biwaków, niektórych zbiórek, czas leci... A tytuł oczywiście jest cytatem. Z piosenki SDM. http://www.youtube.com/watch?v=rjFAJV288g0