Podczas obozu jak byliśmy na Wilczym Szańcu, chodziliśmy z Adamem (gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości - mój przyboczny) "zajarani jak głupi". Jak dowiedzieliśmy się jeszcze o Mamerkach i o śluzie, która tam jest to w ogóle wiedzieliśmy - trzeba tam wrócić. I się udało.
Wybraliśmy sobie pociąg w środę o 4.28 z Gdyni. Jako że na tą godzinę nie da się wyspać, wsiedliśmy do tzw. kanarówy albo melanżowni, w każdym razie ten przedział jak w SKM na końcu wagonu. Mieliśmy bilety z miejscami do leżenia, karimatki na glebę, śpiworki i kima. Obudził nas dopiero kierownik pociągu trochę przed Iławą i powiedział, że musimy sobie pójść, bo pociąg będzie jechał w drugą stronę i tu będzie przedział służbowy. No nic, spanie się skończyło. Potem przesiadka i próba nieprzespania Kętrzyna. Udało się. Wysiedliśmy na jakoś tak dziwnie znajomej stacji (spędziliśmy tam podczas obozu ok. 1,5h czekając na pociąg) i skierowaliśmy się na szybkie zakupy do Biedry. Zjedliśmy śniadanie w postaci jogurt+musli na przystanku autobusowym, po czym ruszyliśmy w drogę. W tą dobrze nam znaną część trasy, więc wiedzieliśmy gdzie chcemy spać - chwilę przed Wilczym Szańcem, na polu namiotowym niedaleko dworku. Chcieliśmy jeszcze tego dnia połazić po bunkrach, ale jakoś tak wyszło, że zrobiliśmy obiad (makaron z serkiem topionym - pycha!) i o 16 poszliśmy spać. Zanim zasnęliśmy usłyszałam "Jo, pewnie się obudzę w nocy i nie będzie mi się chciało spać". Oczywiście tak właśnie się stało. Obudziliśmy się w nocy, zamieniliśmy się miejscami i poszliśmy spać dalej.
Potem siedzieliśmy jeszcze chwilę na polu namiotowym i śmialiśmy się jak ludzie próbowali wychodzić z portu. Mieliśmy złapać jachtostopa, ale nie wyszło. Może to i dobrze, bo jak tak patrzyliśmy na niektórych to balibyśmy się z nimi wsiąść. Za to szybko złapaliśmy normalnego stopa do Węgorzewa.
W Węgorzewie odnaleźliśmy port ZHP. Nie wiedzieliśmy, że ZHP ma tak duży port. Spotkaliśmy tam człowieka o humorze i poziomie szydery bardzo zbliżonym do pewnego znanego nam gdańskiego instruktora, na szczęście pozwolił nam rozbić namiot za free. Zrobiliśmy krótki spacer po Węgorzewie i poszliśmy spać.
Rano już tylko Biedra, śniadanie na przystanku w postaci jogurtu z musli, PKS do Giżycka, tam dla odmiany Lidl. A potem siedzieliśmy na dworcu, patrzyliśmy i śmialiśmy się, kiedy cały peron ludzi ładował się do jednego, biednego pociągu relacji Gdynia - Katowice przez Białystok. Wszyscy się zmieścili. Potem przyjechał nasz pociąg, pierwszy z czterech. Tylko w tym siedzieliśmy na normalnych siedzeniach, bo nie było kanarówy. W końcu po 3 przesiadkach i ponad 6 godzinach jazdy dotarliśmy do Gdyni.
I dopiero potem uświadomiłam, że to właśnie był jedyny nieharcerski wyjazd w te wakacje. Niezaplanowany, spontaniczny i w miejscu, w którym coś na prawdę można zobaczyć. Jak ktoś będzie miał okazję kiedyś być w okolicach, to na prawdę polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz