Hebron |
Zaczyna się w czwartek rano, kiedy to przybyłam przed 8 na dworzec autobusowy w Ejlacie, bo dokładnie o 8 powinien być mój autobus. Przeczekałam, aż 5 autobusów do Tel Avivu i 3 do Jerozolimy (jednocześnie) odjadą, ale nawet po nich mój autobus się nie pojawił. Wtedy dopiero sprawdziłam rozkład w telefonie - okazało się, że akurat tego dnia go nie ma. Wybierałam się do Beer Szewy, ok. 4,5 h jazdy. Na szczęście o 8.30 był inny autobus. Taki, w którym można rezerwować miejsca. Można też kupić bilet u kierowcy, ale to skutkuje tym, że na przykład można sobie potem jechać siedząc na ziemi (nie było aż tak źle, tylko trochę duszno).
Oliwki w Hebronie |
W momencie, w którym wsiadałam do autobusu, skończyła się strefa obowiązywania karty na autobusy (taka przedpłacona karta, którą można płacić za bilety; posiadanie jej jest o tyle fajne, że jak się ją doładowuje, to dostaje się 25% kasy do wykorzystania gratis, czyli jak wrzucam tam 100 szekli, to mogę wydać z niej 125), skończyła się strefa mówienia i pisania po hebrajsku (nie, żebym ja mówiła, ale przynajmniej znam litery), skończyła się też koszerna strefa.
Dojechałam do Palestyny. Konkretnie autobus zawiózł mnie do Kiryat Arba - to żydowska miejscowość, położona zaraz obok Hebronu, który był celem mojej podróży tego dnia.
Hebron z góry |
Wspomniałam o tym, że mój telefon był bliski rozładowania. Właśnie w tym miejscu postanowił umrzeć. Na szczęście mili panowie żołnierze pozwolili mi go naładować w swojej "budce".
Potem wcale nie było dużo łatwiej. Miałam spalone plecy i bolało, jak miałam plecak. Byłam po kilku godzinach podróży. Nadal nie wiedziałam, gdzie dziś śpię...
Moi nowi kumple w Hebronie |
Właściwie nie był to hostel, tylko pokój w prywatnym domu przygotowany dla turystów. 4 łóżka, łazienka wspólna z domem, generalnie ok. I tak byłam zbyt zmęczona, żeby robić cokolwiek.
W piątek chciałam zobaczyć tę Grotę Patriarchów, ale powiedzieli mi, że święto i nie wpuszczają. Prawdopodobnie nawet nie chodziło o szabat, tylko o zakończenie Pesach. No trudno, innym razem. Przeszłam się za to takim wyznaczonym szlakiem, który prowadzi przez różne ciekawe miejsca w żydowskiej części Hebronu - nawet bez plecaka, bo jakaś miła pani, z którą zamieniłam kilka słów, pozwoliła mi go zostawić u swojej córki w domu.
Większość czasu w Hebronie spędziłam w żydowskiej, nie arabskiej części, dlatego przejście potem na drugą stronę w celu poszukiwania transportu było nieco trudne. Może to tylko moje wrażenie, ale wszelkie arabskie rejony (tu, w Izraelu) odbieram jako brudne, ciasne i głośne. Śmieci się walają, prawie nie ma chodników, ludzie krzyczą do siebie i na siebie... Taksówka do Betlejem jest tania - kosztuje 9 szekli. Jednak sama idea jest ciekawa.
Jest postój taksówek, jest też parking podziemny, na który zaprowadził mnie pan ochroniarz i stamtąd miałam taksówkę - to znaczy takiego 9-osobowego busa. Jak przyszłam to było 2 chłopaków, którzy też chcieli jechać, więc czekaliśmy. Potem wyjechaliśmy na zewnątrz i trochę czekaliśmy. Potem objechaliśmy miasto i kierowca pytał ludzi, którzy wyglądali jakby chcieli jechać do Betlejem czy chcą - tak uzbierało się 7 pasażerów i pojechaliśmy.
Grota Patriarchów z zewnątrz |
No i dotarłam do hostelu, w piątek koło południa.
Miały być trzy części z wyjazdu, ale jednak będą cztery. Uznałam, że post i tak już jest za długi, a mam do opisania jeszcze całą wizytę w Betlejem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz